środa, 7 października 2015


Łapa na Szlaku - III Lubelski Dogtrekking

Mogłoby się wydawać, że dogtrekking to tylko spacerek z psem, ale nic bardziej mylnego!
Najlepszym przykładem dla nas było właśnie to wydarzenie i ten konkretny dzień. Ale wszystko od początku.


Jak to często mamy w zwyczaju się się spóźniać tak teraz przebiliśmy samych siebie. Zaczęło się od tego, że za późno wyjechaliśmy z domu, ale nic dziwnego jak organizm potrzebuje więcej niż czterech godzin snu. Przez co ledwo zdążyliśmy na start i jeszcze wcześniejszą rejestrację. Jak również nie wzięliśmy szelek ani pasa (okazało się dopiero tuż przed samym startem).
Gdyby nie Tajfun, który czatował już na wyjazd dzień wcześniej widząc naszykowaną klatkę, a także fakt, że nie jechaliśmy sami lecz z Olą i Amim, chyba byśmy sobie ostatecznie odpuścili....


Nie mając czasu nawet na zastanowienie się, po usłyszeniu gwizdka startowego, ruszyliśmy za ludźmi, wymijając ich kolejno po sobie, w ogóle nie spoglądając na mapę. To był już nasz pierwszy błąd, ponieważ dobrnęliśmy do ogrodzenia, który nijak grał z mapą i dalszą drogą. 


Zaczęliśmy się wracać, a razem z nami osoby które były tuż przed jak i za nami...
Od punktu pierwszego do piątego w zasadzie szliśmy bardziej równomiernym, ale szybkim tempem, co wcale się nie wykluczało z mijaniem osób z przodu. 


Gdy została już nam ostatnia prosta z ostatniego punktu kontrolnego do mety jakby się mogło wydawać, po wyminięciu wszystkich napotkanych rywali, skręciliśmy tuż przed metą nie w tą drogę co powinniśmy. Ale na pocieszenie nie tylko my zabłądziliśmy. Napotkaliśmy grupkę rozbitków i dołączyliśmy do nich w nadziei, że może jednak jakoś razem dojdziemy do mety. Po nabiciu prawie 30 km na swoje konta zamiast 16, zostaliśmy bez żadnej wody, gps'y szwankowały, ale dobrze, że znalazło się oparcie u panów leśniczych, którzy przyjechali po nas :D.
Czy żałuje, że pojechaliśmy? Pod żadnym względem, no może pod tym, że mieliśmy ambitniejsze plany niż przejście takiej trasy nie docierając nawet do mety...


Ale jak chodzi o Tajfuna, to nastąpił przełom, zachowywał się wręcz idealnie. Nie wywoływał żadnych walk ani go zbytnio nie interesowały jak się działo coś koło nas. Pierwszy raz mogłam iść spokojnie wiedząc, że będzie tak jak powinno być. Fajnie móc widzieć postępy chociażby w porównaniu do poprzedniego roku jak uczestniczyliśmy w pierwszej edycji i jak oboje się męczyliśmy i walczyliśmy. 
Udało nam się również skończyć filmik z tego dnia, z którego w miarę jestem zadowolona choć ma parę niedociągnięć :)